Pod jednym dachem z chihuahua
Aż trudno uwierzyć, że nasz „duży pies obronny” jest już z nami od ponad roku. Kardamon wtargnął z impetem w nasze życie i w pewnym stopniu przerobił nas wszystkich, włączając w to naszą suczkę Ari, która z pełnego żywiołu łobuza, przeistoczyła się w odpowiedzialną starszą siostrę. A my? Cóż, najłatwiej opiszę to kilkoma słowami: więcej śmiechu, więcej czułości, więcej energii… słowem wszystkich pozytywnych emocji więcej. Piszę ten artykuł w sobotnie popołudnie, siedząc wygodnie na sofie, a obok mnie, z pyszczkiem przytulonym do moich ud, leży i drzemie Kardamon, od czasu do czasu sprawdza tylko, czy wszystko jest w porządku, tak jakby wiedział, że o nim piszę.
Co było najtrudniejsze?
Nie było łatwo przyzwyczaić się do
obecności w domu małego pieska, którego kroków po prostu nie słychać i trzeba
zawsze pamiętać, że zanim wykona się krok do tyłu, należy odwrócić głowę. Ale
udało się, nie podeptaliśmy łapek naszego malucha. Kilkumiesięczny Kardamon
zachowywał się jak małe dziecko, ciągle raczkujące lub dreptające za mamą, nie
odstępujące jej na krok. To zresztą stało się przyczyną ogromnie zabawnej
sytuacji, kiedy po wyjściu z łazienki zorientowałam się, że nie wiem, gdzie
jest Kardamon. Najpierw pobiegłam do ogrodu, szukając, czy gdzieś się nie
przedostał, ale po psie ani śladu. Przeszukałam dom i jeszcze raz teren wokół
domu, bo raz Kardamon jeszcze przed dokładnym zabezpieczeniem ogrodu, wymknął
się na osiedlową uliczkę i tylko dzięki naszej sąsiadce powrócił bezpiecznie do
domu. Powiem szczerze zaczynałam lekko panikować, bo przetrząsnęłam każdy kąt.
Jedynym miejscem, do którego nie wchodziłam była łazienka, bo przecież właśnie
z niej wychodząc, zaczęłam szukać psa. Nie wyobrażacie sobie moje ulgi, a
jednocześnie zdziwienia na widok Kardamona, czekającego przed drzwiami w
łazience, aż wreszcie się zlituję i otworzę te przeklęte drzwi. Dziś już nasz
psiak przynajmniej drapie w drzwi, jak go przez przypadek gdzieś zamkniemy.
Kolejnym nawykiem, który
musieliśmy wprowadzić do naszego życia, było uważanie na to, co spadnie na
podłogę. I nie mam tu na myśli tylko okruszków z jedzenia, ale dosłownie
wszystkiego, co w codziennym ferworze gdzieś upadnie. Ciekawy maluch próbował
wszystkiego, a przy tak małym stworzonku nawet odrobina szkodliwych substancji
może być przyczyną poważnych problemów. Pierwszy trudny moment wydarzył się podczas
sobotnich porządków, kiedy kropelka żelu do czyszczenia sanitariatów zmieszana
z wodą spadła na terakotę. Kardamon najprawdopodobniej wylizał ją z ciekawości,
bo po dwóch godzinach pojawiły się wymioty, a nie było żadnej innej sytuacji w
ciągu dnia, która mogłaby wywołać taką reakcję. Postawiło nas to na nogi i
skończyło się wizytą u weterynarza, kilkoma badaniami, ale całe szczęście nic
poważnego się nie stało. Weterynarz uczulił nas tylko, abyśmy zwracali uwagę na
wszystko, co spadnie na podłogę. Większym zagrożeniem okazał się jednak ogród,
po którym Kardamon swobodnie biega. Zauważyliśmy, że wybitnie intrygują go
ślimaki, dżdżownice i inne małe robaczki. Czy one były przyczyną kolejnej
wizyty u weterynarza, zakończonej tym razem serią zastrzyków i kroplówką? Nie
wiemy tego do dzisiejszego dnia. Od tego czasu jednak, szczególnie po deszczu,
staramy się zwracać uwagę na to, co nasz pies robi w ogrodzie.
Zabawne sytuacje
Nie sposób opisać wszystkich
sytuacji, które nas rozśmieszają, czasem nawet do łez, bo te zdarzają się
praktycznie każdego dnia. Kardamon jest bardzo gościnnym pieskiem, więc jak
widzi, że witamy serdecznie naszych gości, chce również dać temu wyraz, więc
odprawia swój rytualny taniec, polegający na bieganiu wokół gościa, będąc
zwiniętym w kształt rogalika. Z fizycznego punktu widzenia jest to nawet
uzasadnione, bo ma silniejsze tylne łapy, co powoduje większe przyspieszenie właśnie
tylnej części ciała. Wygląda to tak śmiesznie, że chcąc nie chcąc wszyscy
poświęcają mu natychmiast swoją uwagę, a o to przecież chodzi każdemu
chiahuahua.
Kardamon bardzo szybko
zorientował się w domowych zwyczajach i oczywiście moje wejście do kuchni oznacza,
że warto być w pobliżu, bo może coś ciekawego się wydarzy. Z reguły czeka
cierpliwie, ale gdy tylko wyczuje, że kroję jajko, kurczaka czy rybę, traci
swój spokój i zaczepia mnie wykonując naskok na moje nogi, odbija się, spada i
patrzy na mnie ze wzrokiem mówiącym, „no jestem tu i ile mam jeszcze czekać”.
Kardamon obsesyjnie nie znosi
kąpieli i wszystkiego, co związane jest z wodą. Jedyną akceptowaną formą
kontaktu z wodą jest miska. Sam widok jego miednicy do kąpieli oznacza ucieczkę
i chowanie się po kątach. Całe szczęście udało nam się częściowo wyeliminować
stres związany z kąpielą, w ten sposób, że miskę umieszczam w wannie, wchodzę razem
z nim do wanny, opieram łapki Kardamona na moich kolanach i prysznicem z dobrze
wyregulowanym ciśnieniem wody, robię mu najpierw masaż ciałka, mówiąc mu jaki
jest grzeczny i jak jest przyjemnie, co go wyraźnie uspokaja. Nie zmienia to
jednak faktu, że po kąpieli i wytarciu sierści, ale jeszcze przed suszeniem,
Kardamon ucieka do pokoju, w którym śpi, wskakuje na łóżko i kopie dziurę w
kocu jak szalony. Temu kopaniu towarzyszą skoki na wszystkie strony i znowu
zapalczywe kopanie.
Największym wyzwaniem w domu dla
Kardamona jest garderoba, do której nie może wchodzić. A tam można znaleźć
bardzo ciekawe rzeczy, m.in. duże psy pluszaki, których Kardamon początkowo
bardzo się bał. Posłużyły one zresztą to nauki szczekania, bo nasz pies, wbrew
obiegowej opinii o małych krzykaczach, szczeka rzadko. Któregoś dnia
nie mogłam znaleźć w domu Kardamona, bo gdzieś się zaszył i nie odpowiadał na
wołania. Poszłam więc do pokoju z garderobą i zastałam go w pozycji bojowej,
duszącego wielkiego, pluszowego psa. W porannym pośpiechu pozostawione otwarte drzwi do garderoby i pokoju,
sprowokowały Kardamona do ostatecznego rozprawienia się ze swoim mrożącym krew
w żyłach wrogiem.
Kiedy Kardamon miał kilka
miesięcy i szczekanie w jego wykonaniu było czymś wyjątkowym, wzbudził nasze
zdziwienie zaciekłym ujadaniem dochodzącym z jednego z pokoi na piętrze.
Zaintrygowało nas to o tyle, bo Kardamon nie lubi przebywać w ciemnym pokoju,
tym bardziej sam, zdecydowanie wybiera towarzystwo domowników, a nie samotne
wędrówki po ciemnych pokojach. Jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam go
stojącego w bojowym rozkroku i ujadającego na duży kwiat stojący w donicy na
podłodze. Po chwili dopiero zorientowałam się, że latania oświetlająca uliczkę
i wiatr poruszający gałęzie świerka, rosnącego w ogrodzie, sprawiły, że cień
rzucany przez rozłożyste liście kwiatu poruszał się po słabo oświetlonej
podłodze. Dziś również ten wróg został zneutralizowany i nie wywołuje
fałszywego alarmu, ale zanim to nastąpiło Kardamon dokonał zemsty na kwiatku.
Na drugi dzień znalazłam kilka poszarpanych liści na podłodze, za co Kardamon
usłyszał reprymendę, ale tego dnia kwiat i nasz pies zawarli pokój i
koegzystują ze sobą w świętej zgodzie, bez prowokacji z żadnej ze stron.
Przygoda z kwiatkiem, zakończona poszarpaniem kilku liści, była właściwie jedynym wydarzeniem, kiedy Kardamon dokonał zniszczeń na domowym inwentarzu. Mimo swej ciekawości nie niszczy niczego, tylko akceptuje fakt, że taka czy inna rzecz znajduje się w domu. Zanim jednak zrozumieliśmy to sami, zawsze wyjeżdżając z domu na kilka godzin, pozostawialiśmy Kardamona w zamykanym kojcu, zaopatrując go oczywiście we wszystkie potrzebne rzeczy, w tym również ulubione i bezpieczne zabawki. Chwilę zgrozy przeżyliśmy jednak pewnego dnia, kiedy otrzymaliśmy informację z firmy ochroniarskiej, że w domu uruchomiany został alarm przeciwwłamaniowy. Po powrocie do domu okazało się, że sprawcą był nasz pies, który najwyraźniej znudzony i rozdrażniony takim brakiem zaufania do niego, mimo że mieszka z nami już kilka miesięcy i powinniśmy go już znać, użył całej swojej inteligencji i sprytu, aby przesunąć kojec do miejsca, gdzie kończy się podest i wysunąć się tym samym z kojca od dołu, skoro od góry się nie dało. Dodam tylko, że wymagało to manewrowania między meblami i użycia sporej siły. Tak więc ściśle rzecz ujmując alarm wywołał nie pies, a duży kojec, na który zareagowały czujki. Od tego czasu zostawiamy Kardamona swobodnie biegającego po całym domu, nic już nie przestawia, nie wywołuje alarmu, śpi sobie grzecznie wtulony w ciepły sweter zostawiony na fotelu, bo pewnie w ten sposób czuje się mniej samotnie.
Autentycznie - bałbym się, żeby go nie zdeptać! Rewelacyjny jest, szczególnie jego pyszczek! Ja też słyszałem, że Chihuahua nie niszczą zbyt wiele (też nie mają chyba tyle siły) :)
OdpowiedzUsuńKardamon nie niszczy niczego. Wystarczy, że mu się powie "nie wolno" i on już tego nie rusza. Najbardziej zaskoczył mnie, kiedy w całym przedpokoju leżały na podłodze moherowe nitki przygotowane do zwijania. Byłam pewna,że wskoczy w sam środek, ale chodził tylko wokół i się przyglądał, jak zwijam kłębek.
UsuńZastanowiła mnie informacja, jak Kardamon wpłynął na Ari, bo od dłuższego czasu nie daje mi spokoju myśl jak moja szalona Sara-łobuziara zareagowałaby na drugiego psa w domu i czy to ostudziłoby jej temperament.
OdpowiedzUsuńTo totalny, niereformowalny "freak", który pomimo swojego wieku (9 lat) wciąż zachowuje się jak szczeniak i ciekawa jestem czy także poczułaby instynkt siostrzany w stosunku do nowego psa na terytorium ;)
Jedno jest pewne, musiałby to być pies!
Sara nie toleruje konkurencji - suczki nie wchodziłyby w grę :D
Jestem pod wrażeniem. Bardzo fajny wpis.
OdpowiedzUsuńŚwietny wpis
OdpowiedzUsuń